„A śmierć utraci swoją władzę”* – Dylan Thomas, 1933
Eksperyment, w którym częściowo ożywiono mózgi świń zabitych w rzeźni, rodzi pytanie, kiedy dokładnie kończy się życie.
Wcześniej czy później umrzesz. Wszyscy umrzemy. Wszystko, co ma swój początek, ma też swój koniec – to nieodzowny wynik drugiego prawa termodynamiki. Niewielu z nas lubi rozmyślać o tym niewygodnym fakcie, ale wystarczy, że w naszej głowie raz zakiełkuje myśl o unicestwieniu i już nie da się jej zupełnie wymazać. Czai się w mrokach podświadomości, gotowa do ekspansji. W moim przypadku dopiero kiedy dorosłem, nabrałem w pełni poczucia własnej śmiertelności. Zmarnowałem całe popołudnie, grając w uzależniającą grę-strzelankę – biegając po korytarzach w zakrwawionych podziemiach, po koszmarnie zawiłych tunelach i pustych placach pod obcym niebem, kierując ogień na hordy obcych zawzięcie próbujących mnie atakować. Poszedłem do łóżka, szybko zapadając w sen, by po paru godzinach nagle się zbudzić. Abstrakcyjna informacja nagle zmieniła się w namacalną myśl – umrę! Może nie tu i teraz, ale pewnego dnia – owszem.
Ewolucja wyposażyła nasz gatunek w silne mechanizmy obronne, pozwalające nam uporać się z tą świadomością – w szczególności mam na myśli psychologiczne wyparcie oraz wiarę. To pierwsze sprawia, że nie musimy świadomie uzmysławiać sobie i analizować niewygodnej prawdy, natomiast wiara przynosi pocieszenie, obiecując życie wieczne u chrześcijan, wieczny cykl reinkarnacji u buddystów czy kopię umysłu do Wielkiej Chmury – takie współczesne uniesienie dla nerdów.
Śmierć nie ma natomiast takiej władzy nad zwierzętami. Chociaż potrafią one rozpaczać po śmierci swoich potomków czy przyjaciół, nie istnieją żadne potwierdzone dowody na to, że małpy, psy, wrony czy pszczoły są zdolne do takiego poziomu samoświadomości, która pozwoliłaby im rzeczywiście zamartwiać się wizją własnej nieuchronnej śmierci. Z tego wynika, że te mechanizmy obronne musiały wytworzyć się w procesie ewolucji homininów, maksymalnie w ciągu ostatnich 10 mln lat.
Nauki wywodzące się z tradycji religijnej czy filozoficznej od dawna podkreślały coś zupełnie odwrotnego – zajrzyj śmierci prosto w oczy, żeby zniwelować jej moc; codzienna medytacja na temat niebytu zmniejsza jego straszny wymiar. Kiedy byłem już naukowcem i to w wieku zapowiadającym śmiertelność, moje refleksje skręciły w stronę zrozumienia tego, czym jest owa śmierć. Każdy kto podejmuje się tego tematu, szybko zorientuje się, że śmierć, wyłaniająca się gdzieś na horyzoncie, jest w zasadzie dość słabo zdefiniowana, zarówno z perspektywy naukowej, jak i medycznej.